Wojciech Malajkat – KOMPROMIS W SZTUCE

Wojciech Malajkat - KOMPROMIS W SZTUCE

Wielka Zbrojownia, Targ Węglowy 6

Przestrzeń: Duża Aula

Data: 25/10/2017

Wernisaż: 25/10/2018, godz. 12:00

Wydział: Malarstwo

Wojciech Malajkat – KOMPROMIS W SZTUCE

Wykład inauguracyjny KOMPROMIS W SZTUCE wygłoszony przez Rektora Akademii Teatralnej w Warszawie prof. dra hab. Wojciecha Malajkata

 

Dzień dobry Państwu,

Wasze Magnificencje Rektorzy, Wysoki Senacie, Panie i Panowie Profesorzy, Goście, Studenci, mam zaszczyt podzielić się z Wami na dzisiejszej uroczystej inauguracji roku akademickiego garścią przemyśleń, które zatytułowałem „Kompromis w Sztuce”…

Kiedy obmyślałem tytuł wykładu, wiedziałem, że temat będzie rozległy. Ale nie spodziewałem się, że aż tak. Dzisiaj już wiem, jestem pewien, że w związku z tym, ledwo go zarysuję. Co więcej, okazał się w swojej wymowie trochę smutny. Od razu więc Państwa przepraszam…

Prawdopodobnie dla wielu na tej sali padną zaraz stwierdzenia oczywiste, ale proszę pamiętać, że w istocie wykład ten kieruję przede wszystkim do naszych nowych kolegów. Do tych, którzy są w cudownym momencie, kiedy wszystko im się może zdarzyć, a świat stoi przed nimi otworem. Do tych, którzy we wspaniałe, ale i bezlitosne, a czasem okrutne życie Artysty dzisiaj mają zamiar wejść. Dla których ten nowy świat często jest sumą wyobrażeń zaczerpniętych z kolorowych pism. Świat czerwonych dywanów, ścianek, szybkiego, dość w rezultacie łatwego życia. Ten świat rzeczywiście potrafi taki być. Potrafi być piękny i powabny. Potrafi nas kochać, adorować, zabiegać o nasze względy, chcieć z nami przebywać… Ludzie potrafią stać godzinami w długich kolejkach po bilety na nasze przedstawienia, wystawy, koncerty… Wiem, co mówię, bo tego wielokrotnie doświadczyłem.

Ale…, może się kryć za tym wszystkim niebezpieczeństwo dla Artysty i Jego Sztuki śmiertelne – i lepiej dowiedzieć się o tym jak najprędzej – to niebezpieczeństwo to KOMPROMIS. Sztuka, Artysta – chcę, żeby wiedzieli Państwo, że piszę te słowa zaczynając je wielkimi literami. Bo jeśli w ten sposób i o Sztuce i o Artyście będziemy mówili i myśleli, to żałosny kompromis będzie miał do nas dostęp utrudniony. Ale to nie znaczy, niestety, że wykluczony.

A zatem do rzeczy…

Według „Słownika Języka Polskiego” kompromis to: „metoda rozwiązania konfliktu, oznaczająca wspólne stanowisko, możliwe do przyjęcia dla stron negocjujących”. I już w następnym zdaniu objaśnienia padają rzeczy straszne. Najgorsze dla Artysty: „Kompromis może być synonimem oportunizmu, jeżeli jest osiągany kosztem wartości lub celów nadrzędnych. Kompromis oznacza konieczność rezygnacji z części interesów każdej ze stron”. Straszne… Dlaczego?

Kim są strony w procesie tworzenia? Artysta i jego Sztuka. W jaki sposób zatem w tym cudownym świecie wyborów artystycznych, świecie naszej wyobraźni, który ma być naszym artystycznym tworzywem, zrezygnować z części interesów którejś ze stron? A jeśli już – to której? Artysty czy jego Sztuki? I w ogóle dlaczego? Przecież to jakaś schizofrenia.

Zawsze powtarzam moim studentom: „Bądźcie wolni! Twórzcie w najwyższym, wręcz ekstremalnym napięciu… Opuszczajcie bezpieczną, doskonale Wam znaną strefę komfortu! Szukajcie tam, gdzie jeszcze nigdy nie zajrzeliście ani wy, ani nikt poza Wami. Poznajcie tę jedyną, najcudowniejszą na świecie samotność Artysty! A powstanie Wasz, oryginalny, wyjątkowy, nie do podrobienia i powtórzenia przez innych, niedostępny dla innych świat Waszej Sztuki. Sztuki, którą macie tworzyć w bezkompromisowej walce ze swoimi słabościami, Waszą niewiedzą, wątpliwościami… Tworzyć, a najpierw zrozumieć i uświadomić sobie własne możliwości, zacząć grać na sobie, na swojej wyobraźni najdoskonalej jak tylko można”.

Ha… Łatwo powiedzieć!... Łatwo i nie łatwo… Jasne jest jedno – trzeba się bardzo napracować. Napracować między innymi rozpoznając zagrożenia. I tu wracamy do jednego z wielu łbów naszej Hydry. Kompromisu.

Wiemy, że Sztuka to dialog między Artystą a jego publicznością. Tak jest i powinno – z założenia – być. Wróćmy więc teraz do tych ludzi stojących w kolejkach do naszej Sztuki… Weźmy na chwilę pod lupę sytuację, kiedy w świat wykreowanej już przez nas rzeczywistości wkracza widz w teatrze, słuchacz w filharmonii, znawca w galerii. Nasz, można by powiedzieć, sprzymierzeniec. Otóż nie zawsze. Bo przychodzi on do naszego świata Sztuki ze swoją – niestety częstą, zbyt częstą – chęcią oglądania rzeczy łatwych i nieskomplikowanych…, takich, które nie wymagają żadnego wysiłku – od fizycznego zacząwszy, na intelektualnym skończywszy. O emocjach nie wspomnę… A teraz najgorsze, dowiedzcie się młodzi przyjaciele, jeżeli jeszcze tego nie wiecie – to nie do końca jest jego wina. Spójrzmy prawdzie w oczy – to my artyści tę łatwość tam wpuściliśmy i, co gorsza, nadal wpuszczamy. To my, artyści – tym razem artyści z małej litery!!! To my rozlokowujemy w sztuce tego wstrętnego raka. Nienawistne „kompromisisko”! Sam się nie rozlokował. To my przez lenistwo i brak ambicji przyzwyczajamy naszą publiczność do lekkostrawnej papki. A nasza widownia bardzo chętnie się rozleniwia i nie chce już ponosić kosztów… Nieważne, czy mówię teraz o młodych malarzach, kompozytorach czy o aktorach…, jeżeli teraz jeszcze Wy ulegniecie zainfekowanemu gustowi publiczności, jej niewygórowanym oczekiwaniom, a od tego już tylko krok do dyktatu – to skończy się to następnym, jeszcze haniebniejszym kompromisem. Aktorzy będą grali jeszcze tandetniej i jeszcze bardziej przewidywalnie – straszna choroba! Malarze będą malowali za kolorowo, proszę wybaczyć, że będę posługiwał się tym skrótem myślowym na użytek tego wykładu, a muzycy nie będą używali w ogóle półtonów, bo przecież są takie niewygodne dla ucha… Byle tylko się spodobać. Byle się podlizać. Byle zapłacili. Najlepiej dużo. Oczywiście, że Sztuka będzie Waszym chlebem. Ale niech będzie Sztuką najwyższej próby, najszlachetniejszej. Wynikającej z najwyższego wysiłku.

Tworzymy dla naszej widowni, tak… Ale to my twórzmy, my kreujmy, my decydujmy w jaką podróż intelektualną i emocjonalną chcemy ich zabrać! To my dyktujmy warunki!!

To pokrótce na ten temat tyle. Idźmy dalej. Kolejny łeb, wiecznie odrastający łeb kompromisu, z którym niestety możecie się spotkać. Sztuka to bardzo smakowity kąsek. Nie dość, że wielu się w Jej cieple z chęcią ogrzeje, to będą Ją chcieli też do wielu rzeczy wykorzystać. Zbliżamy się do następnego, bardzo dużego kłopotu. Kompromisu wymuszanego przez tak zwanego „organizatora”. Przez dyrektora, przez lokalny samorząd, przez burmistrza, marszałka, wojewodę, a zdarza się, że i przez niektórego ministra.

Nie łudźmy się, że władza, której środowiskiem naturalnym jest kompromis, nie będzie sugerować, żeby czegoś Artysta nie mówił, żeby nie uwypuklał, kiedy to jest niewygodne… Albo właśnie, żeby z całej siły mówił i uwypuklał, kiedy to bardzo wygodne… Tak zwany organizator będzie obiecywać, że da pieniądze na wernisaż, film, przedstawienie, że zamówi oratorium albo koncert, albo straszyć, że pieniędzy nie da. Słynny, były burmistrz Nowego Jorku, najmocniej bijącego serca współczesnej Sztuki – Rudolph Giuliani zdecydował o stworzeniu specjalnej komisji, która miała najpierw obejrzeć prace znanej artystki Renee Cox, a dopiero później zdecydować o możliwościach wystawiania i dotacjach miejskich dla artystki. Czemu? W Muzeum Brooklińskim pokazała „Ostatnią wieczerzę”, parafrazę obrazu Leonarda da Vinci. Wystąpiła tam zupełnie naga w roli Chrystusa. W rolę uczniów wcielili się czarnoskórzy, a tylko jeden uczeń był biały. Jak myślicie, który? Ten, który odgrywał Judasza. I to Judasz właśnie najbardziej oburzył Giulianiego i jego administrację. Cox odpowiedziała – „Mam prawo do reinterpretacji <<Ostatniej Wieczerzy>>. Mogę ją zmieniać, bo Leonardo stworzył ten fresk z ludźmi, którzy wyglądali jak on, a ja robię to ze swoimi”. Cox na kompromis nie poszła.. Ale pieniędzy nie dostała.

Sztuka jest, była i będzie polityce potrzebna. Jako wygodne narzędzie, albo świetny temat zastępczy. A jednocześnie otworzy ogromną przestrzeń dla kompromisów i kompromisików. Aby tylko koncert, obraz, spektakl był na temat, aby tylko nie był zbyt ambitny… Dalej już pójdzie. A artyście będzie się żyć łatwiej, bez problemów. A że zbyt jednoznacznie, zbyt banalnie, schematycznie, bez kosztów…

Czy będzie Was stać, Wy młodzi Artyści na wysiłek, żeby Wasza Sztuka była Waszą? Na sprzeciw? Na opór?

Nie mamy nie pisać, nie malować, nie komponować na temat. Mamy tylko nie iść na tani kompromis – oto moja prośba…

Tyle – znowu z grubsza, w dużym skrócie – o kompromisie, nazwijmy go bytowym. Wyjątkowo przebiegłym, często niezostawiającym nam niestety wyboru – rodzina, dzieci, mieszkanie i tak dalej. Ale o ile na te wybory jesteśmy skazani, bo, powiedzmy, że nie mamy wyboru, o tyle na gatunek kompromisu, o którym za chwilę – to zgody na niego w Was już nie powinno być nigdy.

Ten najgorszy. Wewnętrzny. Do którego nikt nas nie zmusza. Na ten idziemy z własnej woli. Kompromis wynikający z lenistwa, z braku ambicji... Uważam, że pracowitość jest częścią składową talentu, więc myślę, że ta ohyda dotyka ludzi nieutalentowanych. A kompromis, na który idą ludzie bez talentu prowadzi do tego, że w sztuce (przez małe „s”!) powstaje śmiertelnie nudna, pozbawiona wdzięku, beznadziejna szarość. Przewidywalna, jednostajna, powierzchowna, bezbarwna szarość. Takie wielkie komfortowe, syte, zadowolone z siebie NIC.

Zakładam oczywiście, że siedzą tu dzisiaj ludzie wyłącznie utalentowani. Ale przestrogi nigdy dość… Jeżeli będzie Was korcić, żeby chodzić na kompromisy z samymi sobą, nic nie przeżyjecie, nic nie zrozumiecie, niczego nie doświadczycie. Tam, gdzie powinno być w Was miejsce na wyobraźnię, wrażliwość i odwagę – tam zagości komfort i poczucie, że nie ma co się wysilać.

Ponieważ zrobiło się trochę kasandrycznie – spróbujmy powoli kończyć.

Skąd ten smutny, miejscami dramatyczny ton w dzisiejszym wykładzie? A bo i ta wredota-kompromis wiedzie żywot smutny. Nie lubi, gdy ktoś jest ambitny. Będzie walczył i namawiał do uległości, łatwizny, taniości. Do podlizywania się. Do puszczania oka. Pamiętajcie o tym! I strzeżcie się przed tym...

Funkcjonowało i czasem jeszcze funkcjonuje powiedzenie, że artysta powinien być biedny, nie mieć domu ani rodziny. Podobno wtedy mniej miejsca na kompromis i na zdradę swojego talentu. Cóż?… Nie wiem…

Wiem, że Sztuka odwdzięczy się Wam po stokroć, jeżeli będziecie odważni, ambitni, pracowici i wrażliwi. Jeżeli w stopniu ekstremalnym będziecie korzystali z Waszej wyobraźni, będziecie mieli temperament, wdzięk i poczucie humoru. Będziecie niepowtarzalni i różnorodni. Kiedy przede wszystkim będziecie wolni. Pokocha Was za to też Wasza publiczność.

Nie osiągniecie w Sztuce NIC, jeżeli będziecie banalni, schematyczni, szarzy, powierzchowni, nudni i nie będziecie ponosić kosztów w pracy nad sobą.

W Akademii Teatralnej w Warszawie od wielu lat wisi oprawiony w ramy list Zbigniewa Herberta do artystów, a w szczególności do młodych aktorów.

Pisze w nim Autor:

„ [...] Jesteśmy dość osobliwą, małą, skłóconą gromadką, bez której prześwietna ludzkość może się doskonale obejść. Jesteśmy beznadziejną mniejszością, i co gorsze uzurpujemy sobie prawo do wzniecania niepokoju. Chcemy zmusić naszych bliźnich do refleksji nad ludzkim losem, do trudnej miłości jaką winni jesteśmy sprawom wielkim, także pogardy dla tych wszystkich, którzy z uporem godnym lepszej sprawy starają się człowieka pomniejszyć i odebrać mu godność.

Czeka Was życie wspaniałe, okrutne i bezlitosne. Bądźcie w każdej chwili […] za pięknym rzemiosłem, przeciw tandecie, za nieustającym wysiłkiem woli i umysłu, przeciw łatwej manierze, za prawdą, przeciw obłudzie, kłamstwu i przemocy. […] Bądźcie rzetelni. Hodujcie w sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w nieosiągalną doskonałość i nie opuszcza niepokój i wieczna udręka, które mówią, że to co osiągnęliśmy dzisiaj to stanowczo za mało.

Życzę Wam trudnego życia, ale tylko takie godne jest artysty [...]”.

Dziękuję za uwagę.


Wojciech Malajkat – aktor teatralny i filmowy, prezenter telewizyjny, reżyser, pedagog, od 2010 roku profesor sztuki teatralnej. Rektor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie w kadencji 2016–2020. W 1986 roku ukończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Od 1986 występował w Teatrze Studio i Teatrze Narodowym w Warszawie. Występował gościnnie m.in. w Teatrze Scena Prezentacje w Warszawie. W latach  2009-2014 dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Syrena w Warszawie.